Majowe Weekendy

Witam jak zwykle po przerwie - mam chwilkę wolnego w trakcie pakowania - jutro jedziemy do Kotliny Kłodzkiej na 3 dniowy wypadzik. I tym to akcentem będziemy kończyć maj a zaczęliśmy od festynu "Strumienie wody żywej" z okazji dnia świętego Józefa - 1 maja. Dzieciaki miały troszkę atrakcji ( i przynajmniej nie za wszystkie trzeba płacić no a licząc te koszty na 3 to się może uzbierać porządna sumka). Melania lepi aniołka.
Tymuś nie chciał bo się wstydził - ulepiłam mu ptaszka. Melania ułożyła też puzzle za co dostała nagrodę :) Trampolina - atrakcja, która obok waty cukrowej musi być zawsze zaliczona. Szymek też chciał iść, zapłaciłam i przepłaciłam, no ale cóż robić skoro stwierdził, że się boi. Trzeba go było ratować i wyciągnąć - widocznie jeszcze nie dorósł do tego, że podłoże może się ruszać. Był jeszcze czarodziej, ale jakoś wszystkie zdjęcia się nie udały. hmmmm jakaś magia??? A to już atrakcja z dnia następnego - pociąg i lokomotywa Baszta. Podobno aby dojechać do nas z Wolsztyna parowóz spalił 8 ton węgla. W lokomotywie - pan pokazał dzieciakom palenisko - gorąco jak nie wiem. W chłodną pogodę jeszcze znośnie, ale w letnim upale.... a do tego jeszcze trzeba węgiel szuflować. No i oczywiście wszędzie czarno od pyłu z tego węgla. Wagony w środku całe w drewnie - pięknie wyremontowane, ubikacje też. Był nawet wagon restauracyjny. No i para buch (jak to potem Szymuś powtarzał przez parę dni ;) No i pociąg odjechał, a następny jaki sieę pojawi na tej stacji pewnie nie wcześniej jak za rok :( Melania i Szymek (zwlaszcza on) byli zachwyceni pociągiem. Tymek troszkę mniej - głownie przez pobyt na kładce dla pieszych - za wysoko było (oj ale nie ma co mu się dziwić - sama się kiedyś bałam przez nią chodzić). Szkoda tylko, że nie mogliśmy się przejechać się tym pociągiem. W niedzielę zrobiło się wreszcie dość pogodnie - wybrałam się na zbiór kwiatów mniszka. Tymon mi pomagał. Chciałam zrobić miodek mniszkowy - korzystała z dwóch przepisów umieszczonych TUTAJ i TUTAJ . niestety korzystanie z dwóch wersji troszkę mnie zgubiło - w jednym było o przepłukaniu mniszka więc nalałam wody do garna a potem gdzieś trafiłam aby nie płukać bo wypłukuję się wartościowy pyłek. No i tak zostałam z tym garnkiem pełnym wody i w końcu zamiast modu wyszedł mi rzadki syrop. Postanowiłam zrobić jeszcze raz, ale ciągle albo padało, albo czasu nie było wybrać się na łąkę, ale jakoś się udało i ostatnim rzutem na taśmę zanim przekwitły mi się udało. Z tej drugiej stronki skorzystałam również ze sposobu mocowania karteczek na słoiki - naprawdę działa to przyklejanie na mleko (a nie wierzyłam). W międzyczasie zmagań z miodkiem byliśmy jeszcze u mojej koleżanki. Dzieciaki zadowolone -zwłaszcza Szymek bo siedział w traktorze - do tej pory jak mówię, że gdzieś pojedziemy to zaraz myśli, że do cioci Ani (ale tak chyba mówi na wszystkie ciotki -bo ta od traktora to Irena, a Ania to moja siostra, no i jeszcze jest babcia Ania więc Ania to już imię wyuczone lepiej niż jakiekolwiek inne ;). No ja niestety nabawiłam się strasznej chrypy (wynik chorych zatok, zimnych lodów i piwa z oranżadą) i jak wreszcie mi przeszło po tygodniu nie minęły 2 dni i znowu zatoki się odezwały i antybiotyk. Już chciała, napisać, że ostatni weekend, ale zdałam sobie sprawę, że to było tydzień temu jak byliśmy na nocy muzeów w Grabonogu (stąd bochodzi błogosławiony Edmund Bojanowski). Pochodziliśmy po dworku (Muzem) -nie dało się iść z przewodnikiem - Melanii się ciągle nudziło. Troszkę pospacerowaliśmy po otaczający go parku (teren ten należy do szkoły rolniczej), potem zjeliśmy pyszny placek popijąjąc kompotem z rabarbaru. Spróbowaliśmy chleba biskupiańskiego ze smalcem, ciepłych bułek edmundówek, zupy Rumforda i kiełbaski z grilla a na koniec przjechaliśmy się końską bryką. Przepiękne ule - szkoda tylko, że nadgryzione zębem czasu. W końskim powozie - niestety nie wpadłam na pomysł aby wcześnie zrobić fotkę jak on wyglądał z zewnątrz, a jak dojechaliśmy do końcowego przystanku było już zupełnie ciemno i tak niewiele było by widać. Melanii się udało i zasiadła obok woźnicy na koźle :). A to już ostatni weekend, czyli właśnie mijający i Bieg Bojanowskiego. Szkoda, że pogoda się zepsuła - pojechałam tylko z Melanią - bo chciała startować w Małym Biegu (dla przedszkolaków) i zaraz po wręczeniu dyplomów wróciłyśmy do domu. Melania bardzo się cieszyła bo dostała "numerek" - czyli zajęła punktowane miejsce (w zeszłym roku jej się nie udało), no i dostała dyplom. Potem było jej jednak troszkę smutno, że nie dostała jeszcze medalu. Jakoś udało jej się wytłumaczyć, że jeszcze może zdobyć medal. Teraz mam tylko nadzieję, że jej się spodoba wyjazd bo w piątek okazało się, że akurat w tym czasie jak będziemy w górach to w przedszkolu jest organizowany Dzień Dziecka i będą lody i na dodatek mają też biegać. Melania nie chciała jechać i nie wiem jak (bo moje argumenty raczej nie docierały), dziadek ją przekonał aby zmieniła zdanie. Pozdrawima ciepło zaglądających i komentujących, i życzę ciepłej pogody :)

Komentarze

Popularne posty