Życie codzienne..

Och przecieka mi ten czas. troszkę mnie zdołowało po powrocie z Kotliny. Praca i pogoda wzięły nade mną górę i mnie przytłoczyły. Do tego znalazłam w necie ofertę sprzedaży pięknego miejsca - no ale cena powalająca (ponad milion). Chyba bym musiała wygrać w totka aby to kupić. No ale jak by mnie było stać to bym znowu musiała myśleć co z dzieciakami- w końcu tu maja swoich kolegów. I co z pracą. Czyli dobrze może, że mnie nie stać - mam tylko jeden problem - że mnie nie stać :(
Druga sprawa - ciągły brak czasu aby spokojnie coś napisać. Tak się miotam to tu to tam. Trochę w domu - ostatnio mam wraże nie, że ciągle ze szmatą chodzę albo przepłukuję ciuchy - oduczamy Szymona od pieluch - za nic nie chce robić tam gdzie się powinno. Trochę w kwiatach. Warzywniakiem się nie zajmuję, najwyżej zioła zasieję (dziś siałam cząber - bo poprzedni się zmarnował).Jak wreszcie mam czas to za chwilkę okazuje się, że i tak nie mogę spokojnie nic napisać. Tak jak wczoraj. Dzieciaki wymęczone po całym dniu skakania i chasania zasnęły szybciutko - to ja do kompa a tymczasem zdążyłam tylko troszkę popatrzeć co tam u was i już się zaczęła przygoda z Szymonem. Co chwilkę się budził z płaczem. Nie wiedziałam od czego mu tak. Czy z przemęczenia, czy go brzuch boli. Bałam się, że nawet się nie wykąpię. W końcu jak już się położyłam spać udało mi się odkryć co to. STOPY. Stopy go swędziały. Na jednej ma trzy takie większe krosty a na drugiej na pięcie stado malutkich. Wychodzą jak mu się stopy przegrzeją. Posmarowałam mu Dapisem - żelem na ukąszenie i się uspokoiło. Aż się boję co to będzie jak zacznie do przedszkola chodzić. W tych kapciach to on będzie miał stopy co dzień mokre, a potem te krosty :( Najlepiej jak by chodził w skarpetach, ale to chyba mało realne. A propo's przedszkola - wczoraj dzięki niemu zostałam wmanewrowana w wyjazd z dzieciakami na piknik rodzinny do sklepu - bo sklep miał swoje lecie i dzień wcześniej byli w przedszkolu - dali dzieciom obrazki do pomalowania. Te pomalowane obrazki brały udział w konkursie - tylko trzeba je było zawieźć do sklepu. Nie bardzo mi się to uśmiechało jechać samej z całą trójką, no ale cóż robić jak dwoje (a głównie Melania) jęczy nad głową. Cieszyłam się, że jest troszkę pochmurno (nie cierpię upałów). Niestety jak przyjechaliśmy na miejsce słońce całkowicie się odsłoniło i zaczęło piec. Na szczęście dzieciaki były usłuchane, nie odchodziły za daleko (tylko Szymon raz nagle skręcił zaczął iść za inną panią. No cóż - patrzył pewni tylko na nogi - też miała jeansy). Nawet w sklepie się pilnowali. Chłopaki kazali sobie kupić spryskiwacze - teraz cała trójka już drugi dzień się pryska. Obrazki oddaliśmy. Melania z Tymem wyskakali się na trampolinie i dmuchanym zamku oraz zjeżdżalni. Szymkowi do gustu przypadła tylko zjeżdżalnia, a właściwie jej ostatni element. Tu mógł sobie poskakać. Nie przeszkadzało mu nawet, że co chwilkę musiał schodzić gdy ktoś zjeżdżał. Na trampolinę i zamek też miał ochotę, ale po pierwszym zachwianiu rezygnował.
Czas płynął miło, ale w końcu trzeba było wracać. No i wtedy Szymek dał popis. Przestał lubić cokolwiek i kogokolwiek (krzyczał - "nie lubie mamy"). Ciężko było samochód otworzyć bo mi się wyrywał - a obok ulica. Na szczęście zrobił swój popisowy numer - czyli położył się na ziemi (koło samochodu) i mogłam spokojnie pootwierać drzwi (brak centralnego zamka). Takie atrakcje tylko z dziećmi ;) Aha - co do konkursu rysunkowego to rozstrzygnięcie dziś albo jutro. Melania chciała dziś jechać no bo może coś wygra. No i tak mnie czasem to posyłanie dziecka do przedszkola wkurza - bo człowiek jest potem do czegoś zmuszony choć miał całkiem inne plany. Z tym piknikiem to jeszcze jakoś przeżyłam. Najgorzej jak jest cyrk w okolicy. Zostawiają ulotki w przedszkolu. Moja zawsze mówi, że to bilet darmowy dla dziecka. No fakt - dziecko idzie za darmo, ale dorosły płaci 60zł. A na tym nie koniec bo zawsze coś skusi - a to jedzenie, a to jakaś zabawka. No na szczęście cyrk przyjeżdża raz,góra dwa razy w roku. A za 60zł to Melania była teraz na całodniowej wycieczce z przedszkola - byli w kinie, w zoo i zwiedzali stadion. Umordowały się dzieciaki - akurat mieli wycieczkę w najgorętszy dzień w tym roku, ale przeżyli wszyscy ;). Melania stwierdziła, że w tym Zoo już była (bo była), a o czym był film to sobie dopiero na drugi dzień przypomniała. Najlepsze z wycieczki to była zabawka z fastfood'a - niby lupa, ale tak nie do końca. Patrząc przez dwa "okulary" można zobaczyć jak widzą owady. Trzeci okular jest czerwony. Melania w sumie zadowolona, była tak zmęczona, że bez dyskusji umyła się i poszła spać do swojego łóżeczka (zazwyczaj ma jeszcze coś do powiedzenia). A Tymon mimo, że nie jechał na wycieczkę to też tak jak Melania spakował sobie soczek do plecaka. A dziś chciał tacie tak samo jak Melania dać aurkę(laurkę), no ja mu miałam narysować - on ją pokoloruje. Oj ale mi zrobił awanturę, że zrobiłam cały rysunek fioletową kredką, a nie tak jak on chciał częściowo żółtą, choć nic nie mówił tylko ją trzymał w ręce. No cóż - moja wina - nie czytam w myślach. Tak się zdenerwował, że na nic się zdały moje tłumaczenia iż żółty jest za jasny i kiepsko będzie widział gdzie ma pokolorować. On uwielbia żółty i jak by mógł to by wszystko było żółte. Pokój też chce mieć pomalowany na żółto. Bo słonko jest żółte :) Ja czytającym i komentującym życzę tego słonka (tak w odpowiednich ilościach) i idę powalczyć z komarami (bo właśnie zaczynają inwazję).

Komentarze

Popularne posty